Thursday, February 27, 2014

(Nie)dyplomatyczne wybryki polskich europosłów...


 Skandalem na całą Europę straszy dziś eurodeputowany Jacek Protasiewicz z PO, po tym gdy niemiecka gazeta "Bild" opisała jego incydent na lotnisku we Frankfurcie. Zdaniem bulwarówki polski eurodeputowany miał pijany słaniać się na nogach i ubliżać niemieckim służbom celnym, porównując ich do nazistów. Protasiewicz jest oburzony takim opisem wydarzeń, które jego zdaniem były zwykłym nieporozumieniem i domaga się jak najszybszego wyjaśnienia sprawy. Polski eurodeputowany jeszcze w tym tygodniu chce rozmawiać o zajściu na lotnisku ze swoim europejskim przełożonym, Przewodniczącym Parlamentu Europejskiego, Martin'em Schulz'em. 
   Zanim szef Europarlamentu z Niemiec, w przypadku negatywnego sądu na Polaku, zostanie jednak wrzucony do jednego worka z nazistowskimi celnikami z Frankfurtu, warto zwrócić uwagę na to, że na ocenę "wybryku" polskiego europosła przez Przewodniczącego Parlamentu Europejskiego, może wpłynąć daleka od pozytywnej opinia, jaką polskiej delegacji w Brukseli wyrobili niektórzy jej członkowie. Jak wyliczyła kwestor PE, Lidia Geringer de Oedenberg (SLD) w 35-letniej historii Parlamentu Europejskiego (od 1979 czyli pierwszej kadencji PE wybranego w wyborach powszechnych do 2007 roku), immunitet uchylono jedynie wobec 38 posłów. Pomimo tego, że Polacy weszli do grona eurodeputowanych dopiero po 2004 roku, to dwóch z nich zdążyło zasilić również to wówczas wciąż jeszcze nieliczne, choć niechlubne grono. Już w 2006 roku Parlament Europejski uchylił immunitet Bogdanowi Golikowi (Samoobrona) w związku z oskarżeniem o gwałt, jaki w prokuraturze w Brukseli złożyła francuska prostytutka. Witoldowi Tomczakowi natomiast w 2008 roku Europarlament uchylił immunitet dwukrotnie, pozwalając polskiemu wymiarowi sprawiedliwości pociągnąć polityka do odpowiedzialności karnej za  znieważenie policjantów i wykroczenie drogowe,  a następnie za zniszczenie w Galerii Zachęta w Warszawie dzieła sztuki przedstawiającego Jana Pawła II. 
   Polscy europosłowie tej, dobiegającej końca kadencji Europarlamentu nie byli wprawdzie już oskarżani o gwałty czy rozboje, ale immunitety uchylono aż 5 z nich, głównie za wykroczenia drogowe. To właśnie z powodu procesów karnych spowodowanych udziałem w wypadkach drogowych immunitet zawieszono Jackowi Kurskiemu (spowodowanie wypadku drogowego), Jarosławowi Wałęsie (udział w wypadku drogowym) czy w tym tygodniu Tadeuszowi Cymańskiemu (przekroczenie prędkości). W związku z toczącymi się procesami, w które zamieszani byli eurodeputowani, przywileje dyplomatyczne czasowo zawieszono również Krzysztofowi Liskowi i Zbigniewowi Ziobrze. Ten ostatni tłumaczył zresztą przy okazji, że jest przeciwnikiem jakichkolwiek dyplomatycznych przywilejów. 
   Może gdyby eurodeputowany Protasiewicz również aż tak bardzo nie odgrażał się swoją europejską władzą na niemieckim lotnisku, cała sprawa nie trafiłaby na czołówki dzienników, a opinia o polskich eurodeputowanych nie zostałaby po raz kolejny zszargana... 






All rights reserved: European Parliament

Monday, February 24, 2014

Euro-brednie polskich europosłów...

   Przykłady na to, że eurodeputowany znad Wisły, zgodnie z przysłowiem "Polak potrafi", potrafi niejednym zadziwić w Brukseli, podawałam już wielokrotnie. Tym razem wsłuchałam się w to, o czym rozprawiają nasi przedstawiciele na sesjach plenarnych Parlamentu Europejskiego. Po przesłuchaniu i przejrzeniu kilkuset przemówień polskich polityków w Strasburgu, doszłam do wniosku, że albo przez niecałe 5 lat stali się jednymi z najbardziej wszechstronnych i współodpowiedzialnych za losy świata politykami, albo wydaje im się, że liczbą napisanych na kolanie i pospiesznie wygłoszonych, 2-minutowych przemówień na każdy możliwy temat, przekonają wyborców do swojej ciężkiej pracy... Jedno jest pewne, polscy eurodeputowani należą do jednych z najbardziej rozgadanych polityków w Brukseli. Jak w wielu życiowych sytuacjach bywa, ilość nie oznacza jednak dobrej jakości, albo, o czym świadczą liczne przykłady, na które natrafiłam, sensu ich wystąpień. Dlatego z pewnością nie można kierować się nimi przy ocenie skuteczności polityka zagranicą. 
   Polacy, którzy w Brukseli, czy Strasburgu mają najwięcej do powiedzenia, w tym tacy rekordziści, jak: Jacek Włosowicz (Solidarna Polska), Adam Bielan (Polska Razem) i Zbigniew Ziobro (Solidarna Polska), którzy na ponad 70 sesjach plenarnych PE tej kadencji swoje opinie wyrażali w ponad 300 sprawach każdy, w żadnym z licznych rankingów i konkursów na najlepszego europosła nie otrzymali nawet nominacji. Ich oralne popisy na sali, czy też pisemne wypociny (bo poseł Włosowicz nawet nie fatyguje się by odczytać swoje przemówienie na sali, a zazwyczaj jedynie wysyła je do wglądu nieistniejących zainteresowanych) nie wpłynęły również na zmianę unijnego prawa. Co więcej, barwne przemówienia polskich polityków o pyłkach kwiatowych, albinosach czy waleniach są często ponadprogramowe, czyli nie związane z tematyką parlamentarnej komisji, w której pracach eurodeputowany oficjalnie bierze udział. By nie wspomnieć, że większość oracji największych polskich gaduł nie ma absolutnie nic wspólnego z interesami polskich wyborców. Ryszard Czarnecki z PiS na przykład uwielbia na sali plenarnej wypowiadać się na temat sytuacji w państwach azjatyckich czy afrykańskich. Czarnecki rozprawia o Dżibuti, choć jego unijną działką jest przede wszystkim bliska Polsce Europa Wschodnia. Pyłki kwiatowe ostatnio żywo zainteresowały natomiast europosła Zbigniewa Ziobrę. "Ja nie wymyśliłem tego, że UE się tym zajmuje, czasem są absurdy i wobec tych absurdów trzeba zająć stanowisko" tłumaczy Ziobro. "Trzeba" jeśli jest się w komisji rolnictwa lub ochrony środowiska, do których europoseł Ziobro w Europarlamencie jednak nie należy. Pewnie dlatego również treść wystąpień polskich eurodeputowanych na tematy, którymi zazwyczaj szczegółowo się nie interesują, bywa bardzo uboga. O przemówieniach napisanych na kolanie świadczą wpadki, które czasem zdarzają się wszystkowiedzącym Polakom. Od Jacka Włosowicza na przykład Europa dowiedziała się, że  obywatele kraju, z którego pochodził papież Jan Paweł II są jak najbardziej za stosowaniem kary śmierci… W większości przemówień najbardziej rozgadani europosłowie powtarzają ponadto często znane wszystkim fakty na dany temat, albo po prostu zabierają głos, by powiedzieć, że z czymś się zgadzają, albo nie. Jakby podniesienie ręki w głosowaniu w takim wypadku nie było wystarczające…Otóż nie jest, bo nie poprawia statystyk, a na to głównie liczą przecież przebiegłe polskie gaduły. 
    Powściągliwi polscy eurodeputowani w Strasburgu chwytają się za głowę, obserwując cyrkowe wyczyny swoich rozgadanych rodaków. "Ja mogę z każdego słowa, jakie wypowiedziałem na sali się wytłumaczyć i pokazać jak moje przemówienie wpływa na politykę, którą popieram", tłumaczy eurodeputowany SLD, Marek Siwiec, który na swoim koncie ma niewiele ponad 40 wystąpień, czyli średnio 8 razy mniej niż polscy "krasomówcy". Do grupy ważących słowa na arenie międzynarodowej należą również tacy znani i cieszący się uznaniem eurodeputowani, jak na przykład Danuta Hubner (PO), czy Jacek Saryusz-Wolski (PO), albo prof. Legutko z PiS. Ci politycy głos zabierają tylko wówczas, gdy omawiana jest sprawa, jaką oficjalnie zajmują się w Europarlamencie, albo która jest ważna dla Polski. Nie zmienili również  swojego nastawienia na kilka miesięcy przed wyborami i nie spieszą z szybką poprawą swoich statystyk, co wyraźnie widać w przypadku innych polskich eurodeputowanych z wszystkich partii bez wyjątku. 
    Najlepszym przykładem na to była styczniowa debata PE poświęcona sytuacji w Bagladeszu, w której 2/3 mówców na sali w Strasburgu stanowili Polacy. Eurodeputowany Marek Migalski (Polska Razem) nawet mocno pokłócił się z prowadzącym obrady, po tym gdy ten odmówił mu zabrania głosu,  tłumacząc, że Polak wypowiadał się już w poprzedniej debacie dotyczącej sytuacji w Kambodży i Laosie, a w dyskusji na temat Bangladeszu bierze udział już wystarczająca liczba jego rodaków...dlatego głos bardziej należy się politykowi z innego kraju. Losem mieszkańców Bangladeszu reprezentanci Polski w PE przejęli się dużo bardziej niż np. debatą na temat nowych tachografów, choć to Polska jest liderem transportu drogowego w Europie i to polscy wyborcy jeżdżą ciężarówkami po całej Unii (na sali obecny był 1 z 51 polskich europosłów). Polscy eurodeputowani (poza jednym wyjątkiem!) nie uznali również za ważną debaty poświęconej inspekcjom na placach budowy, które na Zachodzie Europy coraz częściej wykorzystuje się jako instrument walki z pracownikami delegowanym, wśród których to Polacy stanowią największą grupę w UE. Dlaczego zatem polska gaduła woli rozprawiać o Bangladeszu zamiast bronić polskich pracowników delegowanych?  Dlatego, że o losach tych ostatnich, tak, jak nowych tachografach dla kierowców ciężarówek Europarlament dyskutował na początku tygodnia. By zdążyć na poniedziałkowe debaty polski europoseł musiałby zatem poświęcić niedzielę w kraju. Na taki wysiłek, pomimo wynagrodzenia, które  może przekraczać nawet 70 tysięcy złotych miesięcznie, mało który polski eurodeputowany ma ochotę… Zwłaszcza, że "nabić" sobie punktów w unijnych statystykach może również przyjeżdżając na sam koniec tygodnia i rozprawiając o prawach człowieka w Kambodży, Bangladeszu czy Dżibuti. 
   "Ludzie nie są tacy głupi, nie można wyborców traktować jako ludzi którzy nie myślą, nie widzą, nie zrozumieją, nie można wykonywać cyrkowych sztuczek" tłumaczy Jan Olbrycht. Eurodeputowany PO, który kilkakrotnie był nominowany i wygrywał konkursy na najskuteczniejszego europosła w Brukseli na wszystkich sesjach tej kadencji głos zabrał niespełna 30 razy. Olbrycht wypowiadał się bowiem wówczas, gdy było to potrzebne, bo ważyły się losy pieniędzy dla Polski, jakich przez całą kadencje pilnował w Brukseli. W związku z tym również nie miał czasu zajmować się nieistotnymi dla Polaków sprawami. Właśnie takich polityków w Brukseli za najbardziej pracowitych i skutecznych uznaje badający aktywność  europosłów ośrodek VoteWatch. Jego dyrektor, Doru Frantescu mówi: "Im bardziej eurodeputowany skupia sie na jednej dziedzinie i staje się ekspertem, tym większy szacunek i poparcie zdobywa i może dzięki temu zmieniać unijne prawo". I przede wszystkim, jak robią to Niemcy, czy Francuzi pilnować by odpowiadało interesom swojego kraju. Bo choć polskim eurodeputowanym nie można zarzucić tego, że bronią praw człowieka na całym świecie, to wielu polskich wyborców wolałoby chyba, gdyby swoje złoża energii i czasu poświęcali przede wszystkim polskim sprawom i nie nadużywali statystyk do przekonywania o swojej skuteczności.



  

                                               All rights reserved: Polsat TV Sp.Z.O.O.



                                               Przemówienie o karze śmierci europosła Włosowicza




                                                Bitwa o słowa europosła Migalskiego


Polish MEPs' "claptrap"...


  It's not the first time that I am writing about "astonishing" behavior of the Polish MEPs, but believe me, it is difficult to resist, when it is enough to listen to their speeches at plenary sessions to become very amused, if not simply frustrated. After having listened to and read hundreds of speeches by the Polish politicians in Strasbourg I have come to the conclusion that they have either become the most versatile and co-responsible for the future of the world, or they really believe that their electorate will indeed find them extremely hard working, only by looking at the number of  their two minutes long  speeches during plenary sessions of the European Parliament… One is certain Polish MEPs are one of the most talkative politicians in Bruxelles and Strasbourg. But the rule which says that "it's not quantity but quality that counts" can be easily used to asses their oral efforts too. Record holders from Poland have during over 70 plenary sessions of this term of the EP, such as Jacek Włosowicz, Adam Bielan and Zbigniew Ziobro spoken over 300 times each. Their one man shows in Strasbourg on cetaceans, albinos or pollen however have not changed the EU legislation at all. Moreover, they were often extracurricular in a way that such topics didn't fall under the subjects of the committees of which these MEPs are official members.  Not to say that in most of the cases the topics of these speeches have nothing to do with the Polish main interests. Polish Law and Justice MEP Ryszard Czarnecki for example loves to talk about situation in Asian or African countries. He prepares his speeches on Djibouti despite the fact that when it comes to foreign policy, he should concentrate mainly on closed to Poland, Eastern Europe. Another Polish MEP, Zbigniew Ziobro has recently also become very interested in pollen, although he is not a member of agriculture committee. "I haven't invented it, if the EU wants to regulate such absurds, we have to comment on them" he says. One indeed should express opinion about it, if one is a member of agriculture committee, but Polish MEP has chosen not to be. This is also the reason why the speeches of Polish MEPs on every topic possible, are often vague and badly prepared.  As a result,  lacking of content or logic oral performances by Polish MEPs often turn into gaffes, what for example happen to far right Polish MEP Włosowicz, who once said at the plenary session in Strasbourg that Polish people indeed support death penalty… Polish chatter boxes also ask for voice even if the only thing they want to say is to explain how they voted. As if voting itself was not enough…No, it is not, because it doesn't improve the statistics.. 
   More restrained Polish MEPs in Strasbourg can't believe their ears and eyes when they watch the circus performance of their talkative compatriots. "I can explain myself from every word I said during the plenary debates, and show how my speech has influenced the EU politics which I support", says Marek Siwiec from Polish socialist party SLD. Siwiec has so far made some 40 speeches, so on average eight times less than the biggest Polish orators in Strasbourg. Th group of Polish politicians which pay attention to what they say, and whose words actually have some weight are for example Danuta Hubner and Jacek Saryusz-Wolski from Civic Platform or prof. Legutko from Law and Justice. These MEPs only make a speech when the subject discussed  involves the works of their parliamentarian committees or when it is simply very important for Poland. They also haven't been increasing their oral activities in the EP recently, only because the elections are coming soon. Such practice though can be seen  in many other cases of MEPs from all political parties without exemption. And the best example of it could be the last debate  on Bangladesh at January plenary session. 2/3 of all the MEPs who spoke about Bangladesh were Polish. Furthermore, Poles were much more interested to talk about Bangladesh than the new tahograps for lorry drivers, despite the fact that Poland is European leader in road transport. Bangladesh was also much more important for Polish politicians than a debate on effective labour inspections, which become a common tool against posted workers, particularly from Eastern Europe. Why does the Polish MEP prefer to talk about human rights in third countries than on issues that can directly involve their voters? There is a simply explanation to it: timing. Human rights are always debated in the EP on thursday afternoons, which means that any MEP who just want to improve his statistics can quickly write down and read out three sentences at the plenary. Debates important for Poland and not attended by Polish MEPs on the contrary, took place at the beginning of the week, which means that MEP would have to break his weekend to participate in them…and this is too big effort…not paid enough (despite some 15.000 euros given for MEP activities)...
   "People are not so stupid, none should treat his electorate as people who can't think, can't see or can't understand…none should make this circus shows" explains Jan Olbrycht. Polish MEP from Civic Platform who have already been nominated and won prizes for the most efficient MEP in Bruxelles, has during the last 5 years spoke at plenary sessions only 30 times, because he was only taking, when his opinion was important and needed mainly for the future of EU funds for countries such as Poland. Such politicians are considered as the most hard working and efficient by the Vote Watch. Its director, Doru Frantescu says, "the more MEP is concentrated on one area and become the expert in it, the biggest respect he gains and thanks to it he gets support from others needed to actually change the EU legislation". And as French or German MEPs do it,  make sure that any changes in the EU law is good for his country. As of course,  one cannot accuse Polish MEPs that they defend human rights all over the world, however many Polish people who vote for them, would probably prefer if they use their unestimated energy and time reserves to fight better for issues important for Poland, and not only for the issues that will improve their statistics.

Saturday, February 22, 2014

Czekoladowe dni w Brukseli...


   Światowa stolica czekolady była przez ostatnie tygodnie jeszcze bardziej czekoladowa niż dotychczas. Najpierw salon czekolady, na którym między innymi odbył się pokaz czekoladowej mody, odwiedziło prawie 30.000 ludzi, a potem ze specjalnymi czekoladowymi paszportami można było zajadać się pralinkami u najlepszych, belgijskich wirtuozów czekolady. Każdego roku w Belgii produkuje się ponad 200 ton czekolady. W niewielkim kraju oznacza to, że na każdego Belga przypada  22 kg czekolady rocznie.  









Chocolate days in Brussels...

   The world capital of chocolate has recently tasted more chocolaty than ever before. As almost 30.000 people visited the famous Chocolate Salon, when the chocolate fashion show took place. Those chocolates lovers who didn't have enough chocolate attractions, were then able for the whole week after to taste the best pralines in town, using a special chocolate passport. There are over 200 tons of chocolate produced in Belgium every year, which means that each Belgian could eat 22 kg of it yearly. What a great reason to live here!



Monday, February 10, 2014

UE broni francuskich i niemieckich imigrantów inaczej niż polskich...?


   Wyniki szwajcarskiego referendum wywołały w Europie prawdziwy popłoch. Oskarżenia o populizm i łamanie zasad wspólnej gry Szwajcarów z Unią nie schodzą dziś z ust europejskich polityków. "To godny ubolewania wybór" tak wyniki szwajcarskiego głosowania podsumował lider europejskich socjalistów, Hannes Swoboda. Swoje rozczarowanie decyzją Szwajcarów Komisja Europejska wyraziła dosłownie chwile po ogłoszeniu oficjalnych wyników referendum. We francuskich, belgijskich i niemieckich dziennikach, które śledzę "niesprawiedliwa" i "poniżająca" decyzja Szwajcarów od wczoraj nie schodzi z czołówek. Jej skutki odczuć może bowiem 300.000 Niemców i ponad 100.000 Francuzów pracujących w kraju zegarków i serów. Może, choć najprawdopodobniej nie odczuje, bo unijne władze bez chwili zastanowienia ruszyły im na pomoc, już wczoraj strasząc władze w Bernie konsekwencjami, jakie ograniczenie swojego rynku pracy może przynieść dla całokształtu relacji z UE, w tym m.in. umów dwustronnych dotyczących rolnictwa, transportu czy badań, które trzeba będzie renegocjować, albo "anulować". 
    Na taką natychmiastową reakcję UE w obronie swoich obywateli aż miło się patrzy i...zazdrości, gdy jest się obywatelem z tzw. nowego państwa Wspólnoty. Obrona Polaków przed anty-imigranckim atakiem Brytyjczyków czy Holendrów nigdy nie była bowiem aż tak zdecydowana i konkretna. A przecież zaledwie kilka miesięcy temu aż 4 kraje: Wielka Brytania, Holandia, Niemcy i Austria zażądały w Brukseli  zmiany unijnych przepisów, która dałaby im możliwość wyrzucania imigrantów zarobkowych i wprowadzania dla nich zakazu wjazdu. Propozycja 4 państw nie została bynajmniej przez unijne władze odrzucona, a jedynie odłożona do czasu, gdy jej autorzy dostarczą do Brukseli dowody na rzekome negatywne skutki imigracji zarobkowej. W międzyczasie Bruksela przypomniała również wszystkim przeciwnikom pracowników zarobkowych, o tym, jak mogą skutecznie ich kontrolować i ograniczyć ich liczbę, korzystając z unijnych zasad, takich jak np. tzw. miejsca stałego pobytu. 
   Poza często wymuszoną pytaniami polskich dziennikarzy, krytyką przez władze w Brukseli anty-polskiej nagonki w Londynie czy Hadze...zrobieniem z Polaków "chłopców do bicia" w Europie nikt za bardzo się nie przejął.  Może dlatego, że chodziło "tylko" o nagonkę i na razie wciąż puste groźby Camerona, a nie konkretną decyzję, jaką podjęli wczoraj Szwajcarzy...A może dlatego, że po 10 latach w UE ograniczanie praw i swobód obywatelom z nowych państw członkowskich  nie jest wciąż tak wielką tragedią, co zamykanie granic i pozbawianie pracy Francuzów czy Niemców?



                                    Minister Spraw Wewnętrznych Szwajcarii, Alain Berset, © Hoslet 


EU defends French and German migrant workers unlike the Polish ones...?

   The results of Swiss referendum has caused a real panic in Europe. Accusations of populism and unfair game of the Swiss with the EU are on the mouth of all the European politicians today. "This regretful choice has been inspired by a deeply populist and hate-fuelled nationalistic campaign", this is how leader of European socialists, Hannes Svoboda summed up the Swiss decision. European Commission has expressed its dissapointment almost as soon as the official results were published. In French, Belgian and German news, which I follow, the "unfair" and "humiliating" results of the Swiss vote continues to be the main news item since yesterday. And no wonder way, as the Swiss decision could in future touch some 300.000 German and over 100.000 French citizens who live and work in the country of cheese and watches. It could, but most probably will not do so, as the EU authorities has already started to work on it, warning politicians in Bern about all the possible consequences that the end of the free movement of Europeans in Switzerland may bring. "For us, EU-Swiss relations come as a package. If Switzerland suspends EU Immigration, they will not be able to count on all the economic and trade benefits they have currently been enjoying" said Svoboda. European Commission has reminded the Swiss that the changes to free movement agreement may result in changes or annulation of other agreements, including those in the areas of agriculture, research and transport. 
   Such direct and concrete defense of citizens by EU authorities in Brussels however doesn't happen in every case, especially when the citizens whose rights need to be protected come from so called new EU members states. The EU has never reacted as quickly and as strictly when the freedom of movement for Poles was under attack in the UK or in Holland. And after all, it has been only few months now since the four EU states: UK, Holland, Germany and Austria demanded a change of EU law, which would enable national authorities to expels migrant workers and stop them from entering their labour markets. Such propositions have never been fully dismissed in Brussels but only put on the side until the time when their authors will provide enough evidence for negative results of EU immigration policy. In the meantime, "Brussels" also kindly reminded to all anti-immigration politicians in Europe that there are already many EU tools and laws, such as the "the place of usual residence" which can legally be used to better control and as a result limit the number of migrants. 
   And despite few critical comments by the European Commission officials on anti-Polish "witch-hunt" in London or in Hague (which has been provoked by Polish journalists anyway), no one in Europe has really cared about anti-Polish campaign in the UK, Holland or Germany. Maybe because it has been "only" a campaign and empty threats by Cameron, rather than a concrete decision, such as the Swiss made yesterday? And maybe because after 10 years in the EU, restricting the rights and freedoms of the citizens from the "new" member states is still not such a big issue, as closing down the borders and labour markets for the French and the Germans? 




Sunday, February 2, 2014

Na piwie u trapistów...

   Wypić piwo z mnichami z zamkniętego klasztoru to nie lada sztuka, chyba że to oni sami produkują złoty trunek i podążając z duchem czasu, zrozumieli, że by dobrze się sprzedawał, nie wystarczy sama modlitwa... Brat Isaac to jedyny trapista z zakonu w Tilburgu, który jest oddelegowany do prowadzenia rozmów ze światem zewnętrznym, w tym przede wszystkim tych dotyczących produkcji i dystrybucji  klasztornego piwa. 
  Uśmiechniętego zakonnika spotykam w...browarze. Brat Isaac najpierw opowiada mi jednak o duchowej części życia w holenderskim zakonie.  Pierwszą z 7 modlitw dziennie trapiści zaczynają o 4.30 nad ranem, po niej obowiązuje tzw. wielkie milczenie. Choć zakonnicy żyją według najsurowszych zasad św. Benedykta, to cisza i modlitwa stanowią tylko część ich wypełnionego obowiązkami dnia, który zdradza unoszący się nad klasztorem zapach chmielu. "My już tak się przyzwyczailiśmy, że go nie czujemy", żartuje brat Isaac, "Cały czas dochodzi tu do takiej swoistej wymiany, zapach z browaru dostaje się do kościoła, a  modlitwa z katedry dociera do browaru..". Nad warzeniem piwa  w Tilburgu czuwa zresztą sam Chrystus. Ścianę browaru zdobi bowiem mozaika przedstawiająca Jezusa. "To Duch Święty, który przychodzi tu z katedry nadaje naszemu piwu wyjątkowy smak" znowu dowcipkuje zakonnik. "Smak i moc" - dodaję ja, bo niektóre piwa trapistów zawierają  nawet 10% alkoholu. 
   Charakterystyczne cechy klasztornego piwa już "po świecku" wyjaśnia mi dyrektor browaru: "Swój unikatowy smak i aromat nasze piwo zawdzięcza tzw. podwójnej fermentacji. Do gotowych butelek z piwem dodajemy jeszcze drożdże i cukier w ten sposób piwo dalej dojrzewa" mówi Thijs Thijssen. Receptury 28 mnichów z Tilburga z pokorą realizuje obecnie 40 świeckich browarników. "To mnisi są właścicielami browaru i to oni wymyślają nowe rodzaje piwa, my pomagamy im tylko w produkcji i sprzedaży" mówi mi jeden z nich.
   Złoty trunek może nazywać się piwem trapistów tylko wówczas, gdy wytwarzany jest na terenie zakonu, z udziałem mnichów i w poszanowaniu środowiska naturalnego i ludzi. Każdy nowo-przyjęty świecki pracownik musi poznać reguły zakonu, spędzając w klasztorze jedną dobę. "Zakonnicy chcą byśmy wszyscy czuli się tu, jak bracia, jak jeden zespół" tłumaczy David, który swoją dobę w klasztorze spędził tydzień wcześniej. 
   Najważniejszą cechą piwa trapistów jest jednak przede wszystkim cel, na który przeznaczane są zyski z jego sprzedaży. Większą część dochodu z klasztornego trunku trapiści przeznaczają na pomoc biednym. Dawniej głównie misjom w Afryce, teraz coraz częściej zwykłym mieszkańcom Holandii. "Kryzys gospodarczy sprawił, ze coraz więcej ludzi puka do naszych drzwi z prośbą o pomoc, bo nie mają pieniędzy na jedzenie. Wspieramy ich środkami właśnie ze sprzedaży piwa" tłumaczy mi brat Isaac. Mnisi oczywiście służą również modlitwą i kontemplacją. A do tej ostatniej najlepszy, jak mówią,  jest właśnie ich trunek. "Naszego piwa nie powinno się pić w dużych ilościach, ale raczej kosztować na przykład pod koniec dnia, gdy medytujemy, zastanawiamy się co zrobiliśmy dobrze, komu trzeba jeszcze  pomóc..", tłumaczy brat Isaac.
Choć pomoc nie oznacza bynajmniej ujawnienia receptury klasztornego napoju..Ta ostatnia jest równie tajna, co spowiedź. "To nasza tajemnica, tego ci nie powiem" - tymi słowami brat Isaac z uśmiechem odprowadza mnie do bram klasztoru..Na pamiątkę dostaję klasztorny trunek, butelkę 9% La Trappe Double i obietnicę modlitwy. U trapistów piwo i wiara bowiem wzajemnie się uzupełniają, a nie wykluczają.  









   
A pint in a monastery?

    Having a pint with a monk from the independent convent can be quite a challenge indeed, unless the monks produce beer themselves and following the zeitgeist, they've understood that prayer is not enough to sell their drinks well...Brother Isaac is the only Trappist from the convent in Tilburg who has been chosen to speak to the outside world, mainly about the details concerning production and distribution of the beer. I meet him with a big smile on his face in the brewery. 
    Despite the place of our "randez-vous", brother Isaac however prefers to talk about the spiritual life of the Trappists first.  The first out of 7 prayers a day, the monks starts at 4.30 AM. After that, they apply the rule of total silence. And despite the fact that the Trappists live under the most sever st. Benedict order, the silence and prayers are only a part of their very busy day. And it is not very difficult to guess what keeps the monks so busy, since as soon as you enter their monastery, you can smell the hops everywhere. "We don't smell it anymore, we got used to it", jokes brother Isaac "There is a constant  inter-connection here, the smell from the brewery is coming to the Church and the prayer from the Cathedral is coming to the brewery". The brewing process besides is guarded by the Christ himself, as a mosaic with Jesus is fitted on one of the walls of the brewery. "It's the holy spirit who comes here from the cathedral and gives our beer the special taste", jokes the monk. "Not only taste but also the power", I add, as some of the trappist beers can contain even 10% of alcohol. 
    The characteristics of the monks beer  in "a secular way" this time, explains me the director of the brewery: "The unique taste and savor of our beer is a result of double fermentation. We add suger and yeast also to the bottles filled with beer, so that it can continue to mellow" says Thijs Thijssen.  
 The recipes of the 28 monks in Tilburg are humbly respected and realised by 40 brewers employed from outside of the convent. "The monks own the brewery and it is them, who invent new kinds of drinks, we only help them to produce and what is more important sell it", tells me one of them.
     The beer can only be called "trappist" if it is produced within the premises of the monastery, with the participation of the monks and the respect for the environment and people. That's why, every new "civil" worker has to spend 24hrs with the monks. "They want us to feel that we are all brothers, that we are one team", tells me David, who has recently  accomplished this task. 
But the most important feature of the trappist beer is the matter that benefits from its sales income. The big part of the money earned from the beer the monks spend to help people in need. In the past most of the incomes were sent for the missions in Africa, but since the economic crisis broke in Europe, the monks use more and more money to help people in Netherlands. "Since the economic crisis, there are more and more people who knock to our doors, asking for help, because they dont have money for food. We help them with the means we earn from beer", explains borther Isaac. The monks are also always ready to help with their prayers and contemplation. The last one can be very succesful, as they say, when accompanied by their drink.  "Our beer shouldnt be drunk in big quantities, but rather simply tasted sip  by sip at the end of the day, when we meditate, and think what we've done well today and who else needs our help...", says brother Isaac. 
Helping doesnt mean revealing the recipe of the monks drink though.. This is as much clandestine as the confession. "It is our secret, I cannot tell you that"- says brother Isaac when he walks me to the monastery gates. The monk leave me with a gift: a bottle of 9%vol. La Trappe Double and a promise of prayer. As at the Trappists the beer and the faith go together since ever.