Friday, May 31, 2013

Unijny rynek zalewają niebezpieczne zabawki


   Pozytywki, misie, marionetki - to całe życie Alana Sernelsa, który po ojcu odziedziczył najstarszy sklep z zabawkami w Belgii. W jego butiku na Avenu Louise można znaleźć te same klocki i koniki na biegunach, które istniały 50 lat temu, bo „dobra, sprawdzona zabawka to taka, która nie wychodzi z mody i dzieci bawią się nią latami” – mówi mi Alan Sernels. Ukochany samochód czy robot to również, a może przede wszystkim taki, który nie wyrządzi dziecku krzywdy, dlatego choć u Sernelsa można znaleźć zabawki z prawie wszystkich stron świata, to nie ma tu produktów z Chin. Według opublikowanego w maju raportu RAPEX czyli listy produktów, które zostały wycofane z unijnego rynku, bo stwarzały zagrożenie dla zdrowia i życia ludzi, aż 58% takich towarów pochodziło właśnie z państwa środka. 19% wszystkich niebezpiecznych produktów stanowiły zabawki. Ubranka dla dzieci ze zbyt długimi sznurkami, którymi maluch może się udusić, albo lalki czy klocki pokryte toksyczną farbą, to tylko niektóre towary, które zidentyfikowano i wycofano ze sprzedaży. Kilkanaście takich niebezpiecznych produktów, w tym na przykład źle skonstruowane wózki dla dzieci, czy zawierająca toksyczne środki odzież pochodziło z Polski. Ale choć wady w polskich produktach wykryły i  zgłosiły w Brukseli inne państwa członkowskie, to Polska najwyraźniej źle się czuje w roli donosiciela, kosztem nas wszystkich, konsumentów. Polski Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów w 2012 roku zgłosił w Brukseli  tyle niebezpiecznych produktów, ile władze Malty. Zdaniem unijnych ekspertów gromadzących informacje o szkodliwych towarach, powiadomień  z Polski powinno być co najmniej tyle samo, co z Hiszpanii, czyli ok. 10%. Zgłoszenia z Polski w ubiegłym roku stanowiły natomiast jedynie 1% wszystkich powiadomień. Dlatego Bruksela wzywa Warszawę do zaostrzonych kontroli w imię dobra konsumentów. Producenci zagrażających życiu i zdrowiu towarów z pewnością nie omijają przecież Polski, tym bardziej, że liczba takich wadliwych produktów, które wykrył unijny system RAPEX wzrosła w ubiegłym roku o ponad 26%. Ten rekordowy wzrost może świadczyć nie tylko o tym, że państwa członkowskie, poza Polską,  wzięły sobie do serca kontrole towarów, ale również o tym, że w czasach kryzysu powiększa się grono producentów dóbr, którzy zamiast na bezpieczeństwo stawiają na jak najtańsze koszty produkcji. Dlatego zakupy dla najmłodszych najbezpieczniej jest robić w takich butikach, jak ten u Sernelsa w Brukseli. Sęk w tym, że tam, za uwielbianą przez pokolenia dzieci, tradycyjną zabawkę, taką jak na przykład konik na biegunach z prawdziwym końskim włosiem trzeba zapłacić 1400 euro, czyli ponad 5700 zł. 

 

                                           


EU market is flooded with dangerous toys

   Teddy bears, marionettes, positives – toys are the whole life of Alan Sernels, the heir of Belgium’s oldest toys shop. In his boutique at Avenue Louise, one can find the same kind of rocky-horses and dolls that have already existed 50 years ago, because, as he explains  “a good toy is the one who stays popular amongst children throughout generations”. Beloved car or robot should also, and most of all, not harm a child. That’s why although at Sernels’ one can find toys almost from all over the world, there are no dolls nor teddy bears from China. According to published in May new EU’s Rapex report, that contains a list of dangerous products found and withdrew from the EU market, last year some 58% of all such risky goods came from China. 19% of all risky products were toys. Children clothes for example had too long strings, that could strangled a child, dolls and cars were covered with toxic paints. A few of these kind of products including badly constructed chairs for children were also produced in Poland. But despite the fact that other EU countries notified Brussels about dangerous Polish goods, Poland preferred not to play the role of denunciator, and do so at the cost of consumers. Polish authorities should have at least, just like, comparable in size Spain, found and sent to Brussels some 10% of all the notifications about risky products. Instead  their results in this area are comparable to Malta's 1%. That’s why European Commission calls authorities in Warsaw for more frequent and efficient monitoring of goods, as they simply cannot steer clear of Polish market, especially as the number of dangerous products has increased last year by over 26%. This increase can be justified not only by the biggest and better controls organized by the members of the EU (apart from Poland), but also by the fact that during the economic crisis there are more  and more entrepreneurs who prefer to produce cheap rather than safe goods. That’s why it is much safer to get the toys at boutiques like the one owned by Sernels in Brussels. Although safety is an expensive thing nowadays. For a beloved by  generations of kids, traditional rocky-horse there, one has to pay over 1400 euro. 


Tuesday, May 28, 2013

Rośnie armia polskich bezdomnych w Brukseli


   Leona z Tarnowskich Gór spotkałam na Rue Neuve, ulicy znanej z butików i sklepów z odzieżą, na której  mieszkańcy Brukseli, a zwłaszcza mieszkanki kupują kolejne pary butów, spodni i bluzeczek. Dla żebraków i ulicznych muzyków to najlepsze miejsce na „zarobek”.  Przynajmniej tak się wydaje… ”Siedzę w Brukseli już dwa lata i niczego się nie dorobiłem, oprócz telefonu” – mówi Leon. Jego wykonanie „Wehikułu czasu” Dżemu na ulicach Brukseli nie cieszy się popularnością, piosenki brytyjskich artystów również nie, dlatego Leon myśli o powrocie do „kraju mlekiem i miodem płynącym” – bo tak, po 2 latach na przysłowiowym Zachodzie określa Polskę. W swoim telefonie Leon pokazuje mi zdjęcie namiotu, który rozbił w brukselskim parku. Uliczny muzyk z Polski nie słyszał bowiem o noclegowniach czy jadłodajniach dla ubogich. Gdyby odkrył oficjalną pomoc i opiekę, jaką belgijskie władze oferują najuboższym, być może, jak inni polskim bezdomnym nie spieszno byłoby mu do ojczyzny. Andrzej na przykład mieszka na ulicy w Brukseli już od 5 lat, wcześniej żebrał we Włoszech i w Niemczech, ale to właśnie w Belgii, jako bezdomnemu żyje mu się najwygodniej. Patrole opieki społecznej „Samusocial” kilka razy w tygodniu dowożą mu ciepłe jedzenie i koce. Dolegliwości żołądkowe leczy w szpitalu, w ramach bezpłatnej opieki medycznej dla najuboższych. Z takiego darmowego rozwiązania zdecydował się skorzystać również Tadeusz. Do Belgii przyjechał pod koniec lat 80-tych. Przez cały czas pracował jednak na czarno, lekceważąc możliwość wyrobienia papierów, po tym, gdy Belgia otworzyła dla Polaków swój rynek pracy. Gdy zaczęły się problemy z kręgosłupem, na wizyty u lekarzy i lekarstwa bez żadnych zniżek, Tadeusz wydał wszystkie oszczędności i..skończył pod mostem, niedaleko lotnisko Zaventem Na dworcu centralnym w Brukseli z podobnych powodów znalazł się również Krzysztof. Po wypadku na budowie nie mógł wrócić do pracy, a że polski szef zatrudniał go na czarno i nie odprowadzał za niego żadnych składek, Krzysztof nie mógł ubiegać się o rentę inwalidzką. Takie przypadki Polaków, lądujących ze swojej lub nie swojej winy, na belgijskim bruku można by jeszcze długo wyliczać. Według oficjalnych danych Samusocial, w 2008 roku na ulicach Brukseli „mieszkało” ok. 620 obywateli Europy Środkowo-Wschodniej, którzy korzystali z pomocy belgijskiej opieki społecznej. W ubiegłym roku Samusocial doliczył się ich już 3 razy więcej: 1886 osób. „Olbrzymia część z nich to Polacy, młodzi mężczyźni, w wieku od 20-40 lat, którym obiecano w Brukseli pracę i nowe życie, ale na obietnicach się skończyło” mówi mi Christophe Thielens, rzecznik Samusocial. 
   Bezrobocie w Brukseli w ubiegłym roku przekroczyło bowiem 20%. Belgia według ostatniego raportu Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju jest obok Węgier, Słowenii i Hiszpanii, jednym z 4 państw UE, w którym najszybciej rośnie ubóstwo.  W Polsce mało kto jednak o tym wie. Poza tym, jak zapewnia polski konsul w Brukseli, Piotr Wojtczak, w takich dziedzinach, jak praca na budowie czy przy sprzątaniu domów, zawsze potrzebne są ręce do pracy. Zdaniem polskich władz w Brukseli, w zjawisku rosnącej tu liczby bezdomnych znad Wisły nie ma bowiem nic nadzwyczajnego, „w każdym społeczeństwie jest odsetek patologii, biedny też może spróbować swoich szans na Zachodzie” mówi Polski konsul przyznając jednocześni,  że „to  smutne, gdy widzi się, ze w tych domach opieki są Polacy… ale im jest tu po prostu wygodniej , mają jedzenie, kąpiel, darmowych lekarzy”. Dlatego do ojczyzny nie chcą wracać, bo życie w belgijskiej biedzie jest lepsze niż w polskiej. Przynajmniej do czasu, gdy w pogrążającej się w kryzysie Belgii, zabraknie środków i ochoty na wspieranie armii bezdomnych z zagranicy. 



 

Growing army of Polish beggers in Brussels…

   I’ve met Leon from Tarnowskie Góry, at one of the busiest Brussels street, Rue Neuve. Perfect place for “easy” money, as every day thousands of people go there to get new pair of shoes, t-shirts and trousers. To earn your leaving there however only seems to easy, as Leon is very bitter:  “I’ve been playing guitar here since 2 years now but I haven’t got any fortune, the only money I earned I used to get a mobile phone”. On the screen of his mobile, he shows me a picture of his “accommodation” in Brussels: tent put up in one of Brussels green squares. Leon hasn’t heard of free cantina and other facilities offered to the poorest in Brussels. If he did so, then maybe like other Polish homeless, he would not even consider to come back to his homeland one day. For Andrzej, for example, who have landed on the streets of Brussels, after being homeless in  Rome and Berlin, Belgium is the best and most comfortable place for beggars. Patrols of social care, “Samusocial” bring him hot meals and blankets few times per week and he is curing his stomach problems in a hospital next door, without paying for the treatments at all. This last solution has appealed to yet another “Polish poor”, Tadeusz. Despite working in Brussels for over 20 years, Tadeusz has never made his stay in Belgium legal, even after opening the labour market to Eastern Europeans, he preferred to work “in black”. Thus when he started to suffer from health problems, without any health insurance, he used all his savings for doctors and…finished under the bridge, near Zaventem. Similar things happened to Krzysztof, a 60 year old, who for the last 5 years has been leaving at the train station Gare Centrale in Brussels. Krzysztof was working on a construction site here but his Polish boss didn’t declare him anywhere and was only paying cash. When Krzysztof had an accident and lost his toes..he was  not entitled to any reimbursement. But according to “Samusocial”, service who provide food and care to the poorest in Brussels,  there are thousands of cases of former Polish workers who lost their jobs and landed on Belgian streets. According to their data, during the last 3 years, the number of homeless people from Eastern Europe has tripled. In 2008 Samusocial was providing help to some 620 such people.  Last year, the social care in Brussels was used by some 1886 homeless people from Eastern Europe. “A big percentage of them come from Poland, they are usually young men, between 20-40 year old, who were promised to get a job here, but these promises were not fulfilled, and when their savings finished, they landed on the street”, Christophe Thielens from Samusocial explains.
   Unemployment in Brussels is around 20% and still growing. Belgium, according to the recent study by OECD, is also one of four countries (together with Hungary, Slovenia and Spain), where the poverty has been growing during the last few years the fastest in the EU. But this fact is not known in Poland. Moreover, Polish consul in Brussels, who does not believe in the growing army of Polish homeless, explains: “Polish people are still needed in Belgium, and if they want to work at constructions sites or cleaning the houses here, they are more than welcomed. There is some pathology in every society – adds the consul, “some of the homeless people who came to Brussels have already been homeless in Poland, but who says that the poorest cannot try their luck abroad..yes it is sad to see them all in the free cantinas and dosses but I understand that they prefer to use it here than in Poland, as the care is much better organized”. That’s why Polish homeless do not want to go back to their homeland. Sometimes they feel too ashamed to admit to their families that during all these years in Belgium they were sleeping on the streets, sometimes there is no one, any more waiting for them in Poland, and sometimes, it is simply more easier to be a beggar in Belgium, than in Poland. At least, until the time, when the situation in Belgium will worsen even further, and the support for the homeless coming from abroad, will be restricted.


Wednesday, May 22, 2013

Unijna walka z oszustami podatkowymi krokiem w stronę harmonizacji podatków w Europie..


   „Omawiane na tym szczycie tematy miały bezprecedensowy charakter, jeszcze kilka miesięcy temu wspólna rozmowa o podatkach w Unii była po prostu niemożliwa” – tymi słowami szef rady UE, Herman Van Rompuy zakończył dziś czterogodzinny szczyt w Brukseli. Przywódcy 27 państw nie podjęli wprawdzie żadnych decyzji dotyczących ujednolicenia podatków w Europie, a jedynie zobowiązali się do wspólnej walki z oszustami podatkowymi, ale już sam fakt, że 27 głów państw i rządów zjechało do Brukseli by zająć się właśnie tą sprawą jest niespotykany. Do tej pory jakiekolwiek sugestie związane z uwspólnotowieniem, zakwalifikowanych do kompetencji narodowych państw - podatków spotykały się bowiem ze sprzeciwem wielu krajów. Propozycja Angeli Merkel i Nicolas Sarkoziego z 2011 roku, mówiąca o wyrównaniu stawek podatków od zysków firm, najpierw w Berlinie i Paryżu, a następnie w całej Unii, zmroziła wielu europejskich przywódców. Zaproponowany przez Komisję Europejską mniej więcej w tym samym czasie projekt dyrektywy w sprawie wspólnej skonsolidowanej podstawy podatkowej osób prawnych (EURO-CIT), został przez większość europejskich stolic  po prostu zignorowany. Autonomię w kwestii podatków do tej pory uznawano bowiem za wyłącznie narodowy interes. W kryzysowych czasach europejscy przywódcy stali się jednak coraz bardziej skłonni do kompromisów i to nawet kosztem suwerenności... Hugo Brady z „Centre for European Reform” nie wyklucza, że „wspólna walka z oszustwami podatkowymi to pierwszy krok na drodze do harmonizacji podatków w UE”. Może więc problemy gospodarcze wspólnej Europy zamiast podzielić, bardziej ją zjednoczą? Ciekawe, czy wszyscy europejscy przywódcy, w tym ci z Londynu i Warszawy, którzy dziś tak bardzo kibicowali wspólnemu odzyskiwaniu  podatków, zdają sobie z tego sprawę…


                                    Herman Van Rompuy o "łamaniu tematów tabu" na szczycie UE


Koszty szczytu


   Jedenaście metrów obrusu na stole, przy którym siedzą europejscy przywódcy to najmniej szokująca liczba wśród wszystkich danych dotyczących organizacji unijnego szczytu. Dwudniowe spotkanie w Brukseli  27 przywódców i unijnych władz kosztuje ponad milion euro. „Demokracja trochę kosztuje, a demokracja ponadpaństwowa, czyli spotkanie ludzi, którzy zjeżdżają do Brukseli  z całej Europy , od Portugalii po Estonię tym bardziej” – tłumaczy mi komisarz odpowiedzialny za unijny budżet, Janusz Lewandowski.  Przy odrobinie wolnej woli szczytowe wydatki, jak wszystkie dałoby się jednak ograniczyć.  Dwa dni pracy tłumaczy na międzynarodowych spotkaniach kosztuje np.300.000 euro.  Do niedawna drugim największym wydatkiem w czasie spotkania był catering. Na posiłki dla przywódców, ale również kanapki dla dziennikarzy i ochrony wydawano 250.000 euro. Gdy kilku korespondentów, w tym ja, zaczęło ostatnio rozliczać na łamach swoich gazet i ekranach swoich stacji unijne wydatki, jedzenie dla dziennikarzy stało się płatne. Przywódcy wciąż nie tylko posilają się urozmaiconym, wielodaniowym menu, ale również, jak informowały niedawno brytyjskie media, gustują w wykwintnym winie, po 200 euro za butelkę.  „Nie wydaje mi się, aby z ceny wina brały się problemy finansowe UE” tłumaczy mi euro deputowany Marek Siwiec.  Być może nie, gdyby spotkań przy winie było tyle, co w przed-kryzysowych czasach, czyli zgodnie z unijnymi traktatami -cztery na rok. Od początku kryzysu gospodarczego w Europie, na narady o Brukseli głowy państw zjeżdżają się jednak częściej, średnio siedem razy w roku. Rekord padł w 2011 roku, gdy szczytów w Brukseli odbyło się osiem. W 2013 roku  może być podobnie, bo majowe spotkanie przywódców będzie już trzecim w tym roku. W dodatku, oficjalnie nie poświęconym problemom gospodarczym Europy, tylko zagadnieniom energetycznym i oszustwom podatkowym. A wystarczyłoby przecież odpowiednio przygotować zaplanowane dwudniowe spotkanie w czerwcu. Za milion a nie dwa miliony euro przywódcy mogliby wówczas omówić  zarówno sprawy gospodarcze jak i energetyczne, tym bardziej, że chodzi jedynie o dyskusję, wiążących decyzji, po żadnym z dwóch nadchodzących szczytów w Brukseli nikt się nie spodziewa.

 
                                            


 
The costs of  yet another EU summit

   Eleven meters long tablecloth, that covers the table during EU summits is probably least exciting figure amongst all the others, in particular the ones present on the bill from the meeting. Two days talks of 27 country leaders and EU authorities in Brussels cost over a million euro. “Democracy is expensive, and the international democracy, where statesmen from all over Europe, from Portugal to Estonia needs to talk costs even more” – explains commissioner responsible for EU budget, Janusz Lewandowski.  With a little bit of good will however, some savings could be done. Two days of work of all the translators at the meeting cost for example 300.000 euro. Even more appealing is the fact that until recently, the second biggest expenditure of the EU summit was food. Some 250.000 euro was spent on the meals of EU leaders and sandwiches for journalists, technical and security staff. However, after few correspondents, including myself, revealed in their articles and reportage these expenses, the rules for journalists changed, and now the press people have to pay for their food. Politicians of course, not only still eat for free, but as British media reported recently, they also enjoy good wine. During December summit for example wine for 200 euro per bottle was served. “I don’t think that the prices of wine on the tables are responsible of EU’s financial problems”  - explains Polish MEP, Marek Siwiec. Maybe not, but if the number of international meetings was more reasonable, like it used to be before the crisis, and as it is stated in EU treaties (4 times per year). Since the start of economic crisis in 2008, the heads of states and governments were meeting in Brussels on average 7 times per year. In 2011 eight  EU summits were organized.  In 2013 a new record can be broken, as  today’s May summit is already a third one this year and economic problems will not be even discussed this time as the summit is organized to talk through EU’s energy policy and tax fraud. Would it not be enough in that case to well prepared the regular, two days summit in June, so that the leaders could discuss both energy and economy issues, saving one million euro of organization costs? The EU laws and regulations would not loose much on it neither, as both meeting in May and in June are not to be finished with concrete decisions, but only provide the leaders with an opportunity to talk…an expensive opportunity.