Monday, February 24, 2014

Euro-brednie polskich europosłów...

   Przykłady na to, że eurodeputowany znad Wisły, zgodnie z przysłowiem "Polak potrafi", potrafi niejednym zadziwić w Brukseli, podawałam już wielokrotnie. Tym razem wsłuchałam się w to, o czym rozprawiają nasi przedstawiciele na sesjach plenarnych Parlamentu Europejskiego. Po przesłuchaniu i przejrzeniu kilkuset przemówień polskich polityków w Strasburgu, doszłam do wniosku, że albo przez niecałe 5 lat stali się jednymi z najbardziej wszechstronnych i współodpowiedzialnych za losy świata politykami, albo wydaje im się, że liczbą napisanych na kolanie i pospiesznie wygłoszonych, 2-minutowych przemówień na każdy możliwy temat, przekonają wyborców do swojej ciężkiej pracy... Jedno jest pewne, polscy eurodeputowani należą do jednych z najbardziej rozgadanych polityków w Brukseli. Jak w wielu życiowych sytuacjach bywa, ilość nie oznacza jednak dobrej jakości, albo, o czym świadczą liczne przykłady, na które natrafiłam, sensu ich wystąpień. Dlatego z pewnością nie można kierować się nimi przy ocenie skuteczności polityka zagranicą. 
   Polacy, którzy w Brukseli, czy Strasburgu mają najwięcej do powiedzenia, w tym tacy rekordziści, jak: Jacek Włosowicz (Solidarna Polska), Adam Bielan (Polska Razem) i Zbigniew Ziobro (Solidarna Polska), którzy na ponad 70 sesjach plenarnych PE tej kadencji swoje opinie wyrażali w ponad 300 sprawach każdy, w żadnym z licznych rankingów i konkursów na najlepszego europosła nie otrzymali nawet nominacji. Ich oralne popisy na sali, czy też pisemne wypociny (bo poseł Włosowicz nawet nie fatyguje się by odczytać swoje przemówienie na sali, a zazwyczaj jedynie wysyła je do wglądu nieistniejących zainteresowanych) nie wpłynęły również na zmianę unijnego prawa. Co więcej, barwne przemówienia polskich polityków o pyłkach kwiatowych, albinosach czy waleniach są często ponadprogramowe, czyli nie związane z tematyką parlamentarnej komisji, w której pracach eurodeputowany oficjalnie bierze udział. By nie wspomnieć, że większość oracji największych polskich gaduł nie ma absolutnie nic wspólnego z interesami polskich wyborców. Ryszard Czarnecki z PiS na przykład uwielbia na sali plenarnej wypowiadać się na temat sytuacji w państwach azjatyckich czy afrykańskich. Czarnecki rozprawia o Dżibuti, choć jego unijną działką jest przede wszystkim bliska Polsce Europa Wschodnia. Pyłki kwiatowe ostatnio żywo zainteresowały natomiast europosła Zbigniewa Ziobrę. "Ja nie wymyśliłem tego, że UE się tym zajmuje, czasem są absurdy i wobec tych absurdów trzeba zająć stanowisko" tłumaczy Ziobro. "Trzeba" jeśli jest się w komisji rolnictwa lub ochrony środowiska, do których europoseł Ziobro w Europarlamencie jednak nie należy. Pewnie dlatego również treść wystąpień polskich eurodeputowanych na tematy, którymi zazwyczaj szczegółowo się nie interesują, bywa bardzo uboga. O przemówieniach napisanych na kolanie świadczą wpadki, które czasem zdarzają się wszystkowiedzącym Polakom. Od Jacka Włosowicza na przykład Europa dowiedziała się, że  obywatele kraju, z którego pochodził papież Jan Paweł II są jak najbardziej za stosowaniem kary śmierci… W większości przemówień najbardziej rozgadani europosłowie powtarzają ponadto często znane wszystkim fakty na dany temat, albo po prostu zabierają głos, by powiedzieć, że z czymś się zgadzają, albo nie. Jakby podniesienie ręki w głosowaniu w takim wypadku nie było wystarczające…Otóż nie jest, bo nie poprawia statystyk, a na to głównie liczą przecież przebiegłe polskie gaduły. 
    Powściągliwi polscy eurodeputowani w Strasburgu chwytają się za głowę, obserwując cyrkowe wyczyny swoich rozgadanych rodaków. "Ja mogę z każdego słowa, jakie wypowiedziałem na sali się wytłumaczyć i pokazać jak moje przemówienie wpływa na politykę, którą popieram", tłumaczy eurodeputowany SLD, Marek Siwiec, który na swoim koncie ma niewiele ponad 40 wystąpień, czyli średnio 8 razy mniej niż polscy "krasomówcy". Do grupy ważących słowa na arenie międzynarodowej należą również tacy znani i cieszący się uznaniem eurodeputowani, jak na przykład Danuta Hubner (PO), czy Jacek Saryusz-Wolski (PO), albo prof. Legutko z PiS. Ci politycy głos zabierają tylko wówczas, gdy omawiana jest sprawa, jaką oficjalnie zajmują się w Europarlamencie, albo która jest ważna dla Polski. Nie zmienili również  swojego nastawienia na kilka miesięcy przed wyborami i nie spieszą z szybką poprawą swoich statystyk, co wyraźnie widać w przypadku innych polskich eurodeputowanych z wszystkich partii bez wyjątku. 
    Najlepszym przykładem na to była styczniowa debata PE poświęcona sytuacji w Bagladeszu, w której 2/3 mówców na sali w Strasburgu stanowili Polacy. Eurodeputowany Marek Migalski (Polska Razem) nawet mocno pokłócił się z prowadzącym obrady, po tym gdy ten odmówił mu zabrania głosu,  tłumacząc, że Polak wypowiadał się już w poprzedniej debacie dotyczącej sytuacji w Kambodży i Laosie, a w dyskusji na temat Bangladeszu bierze udział już wystarczająca liczba jego rodaków...dlatego głos bardziej należy się politykowi z innego kraju. Losem mieszkańców Bangladeszu reprezentanci Polski w PE przejęli się dużo bardziej niż np. debatą na temat nowych tachografów, choć to Polska jest liderem transportu drogowego w Europie i to polscy wyborcy jeżdżą ciężarówkami po całej Unii (na sali obecny był 1 z 51 polskich europosłów). Polscy eurodeputowani (poza jednym wyjątkiem!) nie uznali również za ważną debaty poświęconej inspekcjom na placach budowy, które na Zachodzie Europy coraz częściej wykorzystuje się jako instrument walki z pracownikami delegowanym, wśród których to Polacy stanowią największą grupę w UE. Dlaczego zatem polska gaduła woli rozprawiać o Bangladeszu zamiast bronić polskich pracowników delegowanych?  Dlatego, że o losach tych ostatnich, tak, jak nowych tachografach dla kierowców ciężarówek Europarlament dyskutował na początku tygodnia. By zdążyć na poniedziałkowe debaty polski europoseł musiałby zatem poświęcić niedzielę w kraju. Na taki wysiłek, pomimo wynagrodzenia, które  może przekraczać nawet 70 tysięcy złotych miesięcznie, mało który polski eurodeputowany ma ochotę… Zwłaszcza, że "nabić" sobie punktów w unijnych statystykach może również przyjeżdżając na sam koniec tygodnia i rozprawiając o prawach człowieka w Kambodży, Bangladeszu czy Dżibuti. 
   "Ludzie nie są tacy głupi, nie można wyborców traktować jako ludzi którzy nie myślą, nie widzą, nie zrozumieją, nie można wykonywać cyrkowych sztuczek" tłumaczy Jan Olbrycht. Eurodeputowany PO, który kilkakrotnie był nominowany i wygrywał konkursy na najskuteczniejszego europosła w Brukseli na wszystkich sesjach tej kadencji głos zabrał niespełna 30 razy. Olbrycht wypowiadał się bowiem wówczas, gdy było to potrzebne, bo ważyły się losy pieniędzy dla Polski, jakich przez całą kadencje pilnował w Brukseli. W związku z tym również nie miał czasu zajmować się nieistotnymi dla Polaków sprawami. Właśnie takich polityków w Brukseli za najbardziej pracowitych i skutecznych uznaje badający aktywność  europosłów ośrodek VoteWatch. Jego dyrektor, Doru Frantescu mówi: "Im bardziej eurodeputowany skupia sie na jednej dziedzinie i staje się ekspertem, tym większy szacunek i poparcie zdobywa i może dzięki temu zmieniać unijne prawo". I przede wszystkim, jak robią to Niemcy, czy Francuzi pilnować by odpowiadało interesom swojego kraju. Bo choć polskim eurodeputowanym nie można zarzucić tego, że bronią praw człowieka na całym świecie, to wielu polskich wyborców wolałoby chyba, gdyby swoje złoża energii i czasu poświęcali przede wszystkim polskim sprawom i nie nadużywali statystyk do przekonywania o swojej skuteczności.



  

                                               All rights reserved: Polsat TV Sp.Z.O.O.



                                               Przemówienie o karze śmierci europosła Włosowicza




                                                Bitwa o słowa europosła Migalskiego


Polish MEPs' "claptrap"...


  It's not the first time that I am writing about "astonishing" behavior of the Polish MEPs, but believe me, it is difficult to resist, when it is enough to listen to their speeches at plenary sessions to become very amused, if not simply frustrated. After having listened to and read hundreds of speeches by the Polish politicians in Strasbourg I have come to the conclusion that they have either become the most versatile and co-responsible for the future of the world, or they really believe that their electorate will indeed find them extremely hard working, only by looking at the number of  their two minutes long  speeches during plenary sessions of the European Parliament… One is certain Polish MEPs are one of the most talkative politicians in Bruxelles and Strasbourg. But the rule which says that "it's not quantity but quality that counts" can be easily used to asses their oral efforts too. Record holders from Poland have during over 70 plenary sessions of this term of the EP, such as Jacek Włosowicz, Adam Bielan and Zbigniew Ziobro spoken over 300 times each. Their one man shows in Strasbourg on cetaceans, albinos or pollen however have not changed the EU legislation at all. Moreover, they were often extracurricular in a way that such topics didn't fall under the subjects of the committees of which these MEPs are official members.  Not to say that in most of the cases the topics of these speeches have nothing to do with the Polish main interests. Polish Law and Justice MEP Ryszard Czarnecki for example loves to talk about situation in Asian or African countries. He prepares his speeches on Djibouti despite the fact that when it comes to foreign policy, he should concentrate mainly on closed to Poland, Eastern Europe. Another Polish MEP, Zbigniew Ziobro has recently also become very interested in pollen, although he is not a member of agriculture committee. "I haven't invented it, if the EU wants to regulate such absurds, we have to comment on them" he says. One indeed should express opinion about it, if one is a member of agriculture committee, but Polish MEP has chosen not to be. This is also the reason why the speeches of Polish MEPs on every topic possible, are often vague and badly prepared.  As a result,  lacking of content or logic oral performances by Polish MEPs often turn into gaffes, what for example happen to far right Polish MEP Włosowicz, who once said at the plenary session in Strasbourg that Polish people indeed support death penalty… Polish chatter boxes also ask for voice even if the only thing they want to say is to explain how they voted. As if voting itself was not enough…No, it is not, because it doesn't improve the statistics.. 
   More restrained Polish MEPs in Strasbourg can't believe their ears and eyes when they watch the circus performance of their talkative compatriots. "I can explain myself from every word I said during the plenary debates, and show how my speech has influenced the EU politics which I support", says Marek Siwiec from Polish socialist party SLD. Siwiec has so far made some 40 speeches, so on average eight times less than the biggest Polish orators in Strasbourg. Th group of Polish politicians which pay attention to what they say, and whose words actually have some weight are for example Danuta Hubner and Jacek Saryusz-Wolski from Civic Platform or prof. Legutko from Law and Justice. These MEPs only make a speech when the subject discussed  involves the works of their parliamentarian committees or when it is simply very important for Poland. They also haven't been increasing their oral activities in the EP recently, only because the elections are coming soon. Such practice though can be seen  in many other cases of MEPs from all political parties without exemption. And the best example of it could be the last debate  on Bangladesh at January plenary session. 2/3 of all the MEPs who spoke about Bangladesh were Polish. Furthermore, Poles were much more interested to talk about Bangladesh than the new tahograps for lorry drivers, despite the fact that Poland is European leader in road transport. Bangladesh was also much more important for Polish politicians than a debate on effective labour inspections, which become a common tool against posted workers, particularly from Eastern Europe. Why does the Polish MEP prefer to talk about human rights in third countries than on issues that can directly involve their voters? There is a simply explanation to it: timing. Human rights are always debated in the EP on thursday afternoons, which means that any MEP who just want to improve his statistics can quickly write down and read out three sentences at the plenary. Debates important for Poland and not attended by Polish MEPs on the contrary, took place at the beginning of the week, which means that MEP would have to break his weekend to participate in them…and this is too big effort…not paid enough (despite some 15.000 euros given for MEP activities)...
   "People are not so stupid, none should treat his electorate as people who can't think, can't see or can't understand…none should make this circus shows" explains Jan Olbrycht. Polish MEP from Civic Platform who have already been nominated and won prizes for the most efficient MEP in Bruxelles, has during the last 5 years spoke at plenary sessions only 30 times, because he was only taking, when his opinion was important and needed mainly for the future of EU funds for countries such as Poland. Such politicians are considered as the most hard working and efficient by the Vote Watch. Its director, Doru Frantescu says, "the more MEP is concentrated on one area and become the expert in it, the biggest respect he gains and thanks to it he gets support from others needed to actually change the EU legislation". And as French or German MEPs do it,  make sure that any changes in the EU law is good for his country. As of course,  one cannot accuse Polish MEPs that they defend human rights all over the world, however many Polish people who vote for them, would probably prefer if they use their unestimated energy and time reserves to fight better for issues important for Poland, and not only for the issues that will improve their statistics.

No comments: