Dla europejskiej prasy najciekawszym aspektem wyborów w Polsce w 2011
roku był wynik Ruchu Palikota. Francuskie, belgijskie, włoskie i inne zachodnioeuropejskie dzienniki „zachwycały
się” sukcesem pierwszego polskiego liberała. Komentatorzy nad Sekwaną i Mozą nie
mogli wprost uwierzyć, że antyklerykalny i przyjazny gejom Polak nie tylko
publicznie przyznaje się do swoich poglądów, ale to właśnie dzięki nim zdobył
ponad 10% głosów. Janusz Palikot stał się nie tylko głównym bohaterem artykułów
o polskich wyborach w europejskiej prasie, ale zdobył również poparcie wśród
wielu polskich emigrantów, których serca i umysły na Zachodzie Europy stały się
bardziej otwarte i wolne... Ponad 10% poparcie wyborców w jednym z największych państw UE, nie umknęło wreszcie uwadze wytrawnych europejskich polityków. Dlatego przywódcy frakcji
politycznych w Parlamencie Europejskim zaczęli zabiegać o względy polskiego
liberała. Jako pierwszy z gratulacjami
pospieszył do Polski szef frakcji Europejskich Liberałów (ALDE), były
premier Belgii Guy Verhofstadt. “Ostatnie
wybory w Polsce pokazały, że rośnie poparcie dla wolnych, i nastawionych na
reformy polityków (...) Zaprosiłem Ruch Palikota do udziału w budowie
europejskiej koalicji na rzecz celów, które podzielamy z tą partią" –
oświadczył w Warszawie Verhofstadt. "Jesteśmy
z ALDE jabłkami tego samego drzewa…Nasze polityczne ambicje i cele są zgodne, jestem
wdzięczny za zaproszenie do współpracy" odpowiedział mu Palikot.
Kilka miesięcy
później polski liberał postanowił osobiście odwiedzić europejskie salony, na
których zaczął odkrywać nowe możliwości aliansów. W czasie wizyty w Brukseli w
lutym 2012 roku, został przywitany przez ówczesnego przywódcę europejskich socjalistów, Martin’a Schulz’a
z takimi samymi honorami, co kilka dni wcześniej premiera Tuska. Z dziubka
polskiego liberała w Brukseli spijał również przewodniczący Zielonych, Daniel
Cohn Benditt. O względy Palikota przedstawiciele wszystkich 3 frakcji intensywnie
zabiegali przez kolejny rok. Na Kongres Gospodarczy do Krakowa ubiegłej jesieni przyjechał
Guy Verhofstadt. Zaprezentowane tam pomysły Ruchu: „niższe podatki dla małych i
średnich firm, a wyższe dla wielkich korporacji i walka z biurokracją” utwierdziły
szefa europejskich liberałów w przekonaniu, że przyszli europosłowie Palikota
będą nie tylko „licznymi”, ale również „idealnymi” partnerami w Brukseli. Ale
Verhofstadt zbyt wcześnie podzielił skórę na niedźwiedziu. Polski liberał
zaczął bowiem coraz bardziej skręcać w lewo.
Złudzeń co do intencji Palikota europejscy liberałowie pozbyli się w grudniu, gdy oficjalnym reprezentantem partii
w Europarlamencie został Marek Siwiec. Bo choć polski eurodeputowany wystąpił z
szeregów SLD, to pozostał we frakcji europejskich socjalistów, a zmęczony nie do
końca zrozumiałymi dla niego zabiegami o względy aż tylu europejskich polityków Palikot, z nieukrywaną ulgą i
zadowoleniem mianował Siwca swoim reprezentantem w Brukseli. Dla członka frakcji europejskich socjalistów,
miejsce przyszłych eurodeputowanych Ruchu Palikota, czy powołanej na europejskie wybory "Europy Plus",
od samego początku było jedno. „Choć w 2/3 spraw głosuje tak, jak
liberałowie, to są sprawy w których nigdy się z nimi nie zgodzę, np. sprawy
podatkowe” – zapewniał dziś w Brukseli Marek Siwiec. Janusz Palikot do tej
pory zgadzał się nawet na wspólne finansowanie długu publicznego, wspólny zakup
surowców czy wspólną armię w federalnej Europie, za którą bez wyjątków i najgłośniej
w Brukseli opowiadają się jednak liberałowie, a nie socjaliści. Ale choć
Palikot nie zawahał się nawet napisać przedmowy do polskiego wydania wspólnej książki
Guy Verhosftad’a i Daniel’a Cohn Benditt’a pt.„Dla Europy”, to ostatnio „ktoś” musiał uświadomić
mu, że liberałowie (85 członków) i zieloni (58 członków) nawet razem wzięci
mają mniej głosów w Brukseli niż licząca 190 członków, druga co do wielkości w
Europarlamencie frakcja Europejskich Socjalistów i Demokratów. „Nie da się wszystkim dogodzić, w tej chwili nie tym, którzy chcieli
by Pan Palikot chodził ze sztandarem ALDE” – skwitował dziś zmianę upodobań
szefa Ruchu, Marek Siwiec. „Filiacja u socjalistów jest zrozumiała z
przyjaźnią i sympatią dla liberałów” - tłumaczył, nie do końca chyba sam
przekonany i onieśmielony w Brukseli, Palikot. Mniej wpływowych przywódców w
Brukseli wystarczy bowiem „lubić”, a wspólnie pracować lepiej opłaca się z tymi,
którzy mają większe wpływy... Tym bardziej, że ostatnie wyborcze wygrane lewicowych
polityków w Europie oznaczają, że unijne fotele już w przyszłym roku najprawdopodobniej
zostaną obsadzone właśnie socjalistami (stanowisko szefa Komisji Europejskiej). Dlatego Palikot woli, jak sam się dziś
określił, być „liberalnym lewicowcem”
niż „lewicowym liberałem”.
I tak, czar pierwszego polskiego liberała, dla którego właśnie szeroko pojęta
wolność była priorytetem i który tak zachwycił swoimi odważnymi przekonaniami
Europę, prysnął tak szybko i niespodziewanie, jak się pojawił. Wystarczyła
niedźwiedzia przysługa „doradcy” w Brukseli: „są kraje, w których słowo
liberał ma dużo nieprzyjemnych synonimów, żeby daleko nie szukać to na przykład
nad Wisłą” powiedział dziś zadowolony ze swoje riposty Marek Siwiec. Były
polski eurodeputowany SLD zapomniał o jednym, Palikot zjednał sobie polskich wyborców w kraju i zagranicą i
został zauważony w Europie właśnie za swoje liberalne, a nie socjalistyczne poglądy.
Janusz Palikot w czasie wizyty w Brukseli 14 maja 2013r ©Hoslet
No comments:
Post a Comment