Thursday, September 12, 2013

Belgijska wojna domowa o pandę...

     W Belgii od kilku dni we znaki znowu dały się separatystyczne nastroje. Tym razem politycy z północy zarzucili włodarzom  z południa dyskryminację ich części kraju na tle…”zoologicznym”.  I choć trudno w to uwierzyć, polityczny skandal, który wywołał z szafy duchy rozpadu Belgii, spowodowały…dwa misie panda.
Zwierzęta na 10 lat Belgom postanowili wypożyczyć Chińczycy. Dwa niedźwiadki panda ze swojej zagranicznej wizyty w Chinach do Belgii ma przywieźć sam premier, Elio di Rupo. Wiadomość o tym, że Xinhui i Haohao (tak nazywają się misie) zaszczycą swoją obecnością ogród zoologiczny „Pairi Daiza” we frankofońskiej części kraju, Walonii (zresztą niedaleko rodzinnego miasta premiera) wręcz wstrząsnęła flamandzkimi politykami. Ich zdaniem bowiem w liczącym ponad 170 lat ogrodzie zoologicznym w Antwerpii na północy Belgii, misiom byłoby równie dobrze. A tamtejszemu ZOO jeszcze lepiej. Po informacji o tym, że niedźwiadnki mimo politycznej awantury, trafią do "Pairi Daiza" na południu kraju, akcje ogrodu zoologicznego na belgijskiej giełdzie znacząco wzrosły. I wbrew pozorom, nie ma w tym nic zdumiewającego. Misie panda oglądać można obecnie tylko w 5 ogrodach zoologicznych w Europie. Zazwyczaj ich obecność zwiększa liczbę zwiedzających ZOO o 20%. To właśnie dlatego, zdaniem flamandzkich polityków, frankofoński premier zadbał o to, by zwierzęta trafiły do bliższego jego sercu ogrodu. Nieważne, że to właśnie „ Pairi Daiza”, a nie ZOO w Antwerpii poprosiło Chińczyków o wypożyczenie niedźwiadków, a antwerpskie ZOO zaszczytu goszczenia u siebie pandy dostąpiło już w 1987 roku. Zdaniem flamandzkich polityków Elio di Rupo sprowadzając misie do ogrodu zoologicznego na południu kraju, po raz kolejny pokazał, że nie dba o obywateli z północy, w związku z czym istnienie Belgii w obecnej formie nie ma sensu i należy doprowadzić do rozpadu państwa na dwa oddzielne kraje. Z niedźwiedziej (dosłownie i w przenośni) afery belgijski premier po powrocie z Chin ma się tłumaczyć w Parlamencie. Może Elio di Rupo weźmie na debatę Xinhui i Haohao i o to, gdzie wolą mieszkać po prostu zapyta same misie?


                                                         karykatura historii o pandach w belgijskim wydaniu Metra      

Pandas’ war in Belgium…

 Separatist movement in Belgium has got new arguments since this week, as the politicians from the Northern part of the country accused their homologues from the South of discrimination on…zoological grounds. Doesn’t matter how difficult it is to believe in it, the political scandal which woke up the ghosts of separation in Belgium, has been caused by… two panda bears.
Chinese authorities decided to rent the animals to Belgium for 10 years and it is supposed to be the Belgian Prime Minister who is visiting China at the moment, who will bring the pandas back from his state trip. However, the news that Xinhui and Haohao (that’s how the two bears are called) will live at the Animal Park “Pairi Daiza” in the francophone part of the country, Wallonia (in fact very close to the home town of the Belgian PM) has shocked Dutch speaking Belgian politicians. In their opinion, the pandas would be equally well if not better in the 170 year old ZOO in Antwerp, in the northern part of the country. The Antwerp ZOO would have been even much more better with the pandas! After the news that the Chinese bears will stay at "Pairi Daiza", its stocks at the Belgian Stock Exchange has raised significantly. And it is is not a big surprise at all, as panda bears are currently rented to only five ZOOs in Europe and usually their arrival spikes the number of visitors by 20%! According to the Flemish politicians this is the very reason, why French speaking PM decided to bring the pandas to the Animal Park that is closer to his heart. And it doesn’t matter, that it was “Pairi Daiza” who had made an official request for the bears, neither that Antwerp ZOO was already granted pandas in 1987. According to the Belgian, separatist politicians, by giving the pandas to “Pairi Daiza” the francophone Prime Minister one more time has shown that he doesn’t care about Dutch speaking citizens, therefore the existence of Belgium in a current form has no sense and the country should be split in two parts. Elio di Rupo has also already been called to explain himself from the panda scandal in front of the Belgian Parliament as soon as he is back from China. Maybe the Belgian PM should simply take Xinhui and Haoha with him and the bears during the parliamentary debate where they prefer to stay?


Tuesday, September 10, 2013

Polska przegrywa z lobbystami w Brukseli...


   Na lobbying w Brukseli wielkie koncerny, przedsiębiorstwa, rządy i organizacje pozarządowe wydają rocznie ponad 3 miliardy euro. Taka kwota nie budzi bynajmniej w Brukseli wielkich emocji, bo każdy, kto tu pracuje wie, że skuteczny rzecznik interesów może, wpływając na europejskie prawo, zaoszczędzić swojemu klientowi  miliardy euro. „Wystarczy w danym przepisie wyciąć jedno słowo. Na przykład, że coś ma być produkowane przy użyciu dostępnych, zamiast najlepszych dostępnych technologii” – taki przykład podaje eurodeputowana SLD, Lidia Geringer de Oedenberg. Zanim ta gra na słowa w unijnym prawodawstwie zakończy się jednak zwycięstwem, wynajęty przez koncern albo rząd danego państwa lobbysta miesiącami, a czasem nawet latami spotyka się z europejskimi politykami, organizuje konferencje, wysłuchania, a gdy to nie pomaga, po prostu proponuje łapówkę. „Skandale się zdarzają i dobrze, że się zdarzają, bo gdy są wykrywane to stanowią przestrogę dla eurodeputowanych,  by nie ulegali pokusie, albo nie kopiowali bezmyślnie sugestii lobbystów do unijnego prawa” wyjaśnia eurodeputowana PO, Lena Kolarska Bobińska.. W Parlamencie Europejskim zdarzają się jednak również skandale, które choć ujawnione, nie są wcale potępiane. Trzech z czterech eurodeputowanych, którzy 2 lata temu ulegli dziennikarskiej prowokacji reporterów „The Sun” i przyznali się do przyjmowania od lobbystów pieniędzy za poprawki, jak gdyby nigdy nic,  kontynuuje swoją prace poselską w Brukseli.
   Korumpowania unijnych polityków, zdaniem Europejskiego Obserwatorium Koncernów (CEO) nie ograniczył nawet wprowadzony w 2011 Rejestr Lobbystów przy unijnych instytucjach. „Rejestracja pozostaje dobrowolna, dlatego choć na listę wpisało się ponad 5.800 organizacji, to w rzeczywistości w Brukseli lobbystów jest od 15.000- 30.000 czyli sześć razy więcej i o większości organizowanych przez nich spotkań z politykami nikt nie wie”, mówi Pascoe Sabido z CEO. Rzeczników interesów w Brukseli nie można jednak wrzucić do jednego worka, dodaje Sabido:  „Jeśli w tworzeniu prawa politycy biorą pod uwagę interes obywateli, reprezentowanych przez organizacje pozarządowe, czy działaczy społecznych, to jest to jak najbardziej zrozumiałe i pozytywne działanie, niestety zazwyczaj  akcje i próby wywierania nacisku przez takie jednostki są dużo słabsze i przegrywają z lobbingiem wielkich koncernów”.
   Dlatego choć na biurka europosłów w ubiegłym tygodniu trafiły petycje od 20.000 obywateli Polski, sprzeciwiających się opracowywanej właśnie unijnej dyrektywie tytoniowej, (która może zniszczyć przemysł tytoniowy w Polsce), to podpisy Polaków mogą mieć dużo mniejszą siłę przebicia niż list, jaki do szefa Komisji Europejskiej, Jose Manuela Barroso wysłali przychylni przepisom eurodeputowani i reprezentanci przemysłu farmaceutycznego, który w nowych unijnych regulacjach uderzających w palaczy, już zwęszyli interes w  postaci leków pomagających rzucić nałóg. Pod listem do Barroso obok eurodeputowanych podpisy złożyli dyrektorzy Johnson&Johnson, Pfizer, GalaxoSmithKline i olbrzymia firma lobbingowa Burson Marsteller, która pracuje na rzecz farmaceutów. Sformułowany w ten sposób apel jasno wskazuje na to, że podpisani pod nim politycy reprezentują argumenty firm farmaceutycznych. „Takiego bezpośredniego i oczywistego powiązania z biznesem europosłowie powinni unikać”,  tłumaczy Pascoe Sabido.  
   O swój wizerunek neutralnego i niezależnego polityka coraz mniej dbają również polscy euro posłowie. W korytarzach Europarlamentu Polacy otwarcie wznoszą toasty z dyrektorami  Chevronu i innymi  energetycznymi inwestorami,  zabiegającymi o korzystne dla gazu łupkowego unijne prawo. Ale choć Chevron, co potwierdzają informacje zebrane przez  Europejskie Obserwatorium Korporacji, na lobby wydaje krocie, to naciski ze strony przeciwników łupków w Brukseli są równie wielkie. Zdaniem wielu polskich europosłów, m.in. Marka Migalskiego z PJN, czy Konrada Szymańskiego z PiS po drugiej stronie łupkowej barykady nie stoją bynajmniej tylko ekolodzy, ale sam Gazprom. Patrząc na anty-łupkową krucjatę w Brukseli, na którą składają się wielkie konferencje z prelegentami opłacanymi i zapraszanymi do Brukseli z całego świata, koszty takich eventów faktycznie mogą być dla samych ekologów zbyt wielkie… Jedno jest pewne, anty-łupkowy lobbing w Brukseli, niezależnie od tego, kto za nim stoi, przynosi rezultaty. Jutro w Europarlamencie będzie głosowana dyrektywa, która może zobowiązać przyszłych wydobywców do kosztownych ocen szkód środowiskowych przy każdym projekcie wydobywczym, nawet w jego fazie poszukiwawczej, co może sprawić, że eksploatacja gazu łupkowego stanie się zupełnie nieopłacalna.
   Polacy mogą również polec z kretesem w czasie głosowania nad dyrektywą tytoniową, bo wynajęta przez farmaceutów firma lobbingowa Burson Marsteller słynie ze swojej skuteczności w Brukseli. Z jej usług w 2011 roku korzystało zresztą również Polskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych. Za promocje kraju MSZ zapłaciło Burson Marsteller ponad 500.000 euro czyli pół miliona złotych. Teraz firmie płacą jednak przedsiębiorstwa farmaceutyczne, dlatego lobbyści nie zawahają się wpłynąć na unijne przepisy, niezależenie od tego, że zniszczą one przemysł byłego klienta. W Brukseli, jak wszędzie, rządzą ci, którzy mają pieniądze. Dlatego Polska jest często na straconej pozycji…


          


Poland is loosing the fight with Brussels lobbyists…

   Over 3 bln euro are spent every year on lobbing in Brussels (according to the Corporate European Observatory who monitor their work). The figure is not surprising at all, considering the fact, that an efficient lobbyist can save for his client billions of euros, by influencing the EU legislation in a right way. “Sometimes to save millions, it’s enough to cut out one word from the  EU directive. Recently a lobbyists tried to convince us  to put the sentence “using existing technologies” rather than “using the best existing technologies” – explains  Polish MEP, Lidia Geringer de Oedenberg. However before the game of words is over,  every lobbyist working for a big corporate, has to spend months and sometimes years on organizing meetings, conferences, hearings or if nothing is working, simply offering a bribe. “Scandals do take place and some of them are revealed, it is good when we can learn about them, because then MEPs realize that they cannot listen to lobbyists uncritically neither automatically pasting their suggestions in the legislation drafts, as it happens sometimes”, says Polish MEP Lena Kolarska-Bobińska. However, at the European Parliament some scandals despite being found out, are never condemned and the corrupted politicians are never punished . Three out of four MEPs who two years ago fall victims of “The Sun” journalistic provocation, agreeing to amend the EU law for money, simply continue to work as MEPs in Brussels.
   Introduced in 2011 EU Lobby Register, as claims the Corporate European Observatory (CEO), has not managed to stop the corruption of the EU politicians neither. “It remains voluntary, that’s why although some 5800 organizations have registered, in reality, there are 15.000-30.000 lobbyists in Brussels, so 6 times as many, and most of the meetings they organize with politicians remain unknown”, says  Pascoe Sabido from CEO.  He adds, however, that not all the lobbyists are the same: “ If the NGOs or citizens associations want to influence their politicians, so that the interest of people is taken into consideration in the EU legislation, this is more than understandable and positive action, but such initiatives are often much less effective in putting pressure on politicians than long and expensive campaigns run by lobbyists working for big corporations”.
   That’s why even some 20.000 petitions  signed by Polish citizens showing their concern about EU tobacco directive (that may cause a massive job losses in Poland),  delivered to the EP last week, may not persuade the MEPs to vote against it. The letter  to the EC President Jose Manuel Barroso, sent and signed by MEPS and industry representatives in favour of the new tobacco rules at the same time can be very effective. Signatures of MEPs, followed by  those of the directors of  Pfizer, GlaxoSmithKlein, Johnson&Johnson and Burson Marsteller,  are however the best example of how politics and business work together in Brussels without any scrupulous.  
   Polish MEPs are also less and less careful about their image of neutral, independent politicians. In the corridors of the EP you can see some of them drinking champagne with Chevron, trying to influence EU legislation on shale gas. But, despite the fact that Chevron does spend a fortune on lobbying in Brussels (according to CEO), the pressure from the opponents of shale gas are as big and effective. That’s why, a few Polish MEPs such as Marek Migalski or Konrad Szymański openly admit  that they think that behind the green activists who want to block shale gas exploitation in the EU, there are hidden interests of Russia’s Gazprom. When you look at the anti-shale gas crusade in the European Parliament, during which all day lasting conferences are organized with speakers being paid and invited from all over the world, the costs of such events may indeed be too great for green activists ..One thing is certain, it doesn’t matter whose interest anti-shale gas lobbyists represent, they do have good results. That’s why European Parliament is likely to vote in favour of the EU directive imposing mandatory Environmental Impact Assessments (EIA's) for all shale gas drilling activities in the European Union, which may make its exploitation unprofitable.
   MEPs from Poland may also fail to defend Polish tobacco industry, as the interests of pharmaceutical sector, (who is already counting money earned by selling nicotine alternatives for former smokers  after the EU directive is implemented), are being represented by big lobbyist group Burson Marsteller, whose efficiency is known in Brussels. In fact, Polish Foreign Affairs Ministry also used its services  two years ago, and was even one of the biggest clients, paying Burson Marsteller over 500.000 euro. This time however, it is the pharmaceutical companies who paid and so the lobbyists will not hesitate to destroy  the industry of its former client.  In Brussels, like everywhere else, where the law is made, it’s the money that counts the most…and that’s why countries like Poland are often loosing… 

Friday, September 6, 2013

Belgijska sztuka frytkowa...



   Smażalnie frytek Gillis Houben maluje już od ponad 20 lat. W jego warsztacie  słynne „fritkot” , czyli belgijskie budki z frytkami  można podziwiać na ponad 100 obrazach. „To część naszej tradycji, naszego folkloru, dlatego postanowiłem to uwiecznić, tak by przyszłe pokolenia wiedziały, że na przełomie XX i XXI wieku w Belgii kupowało się frytki w takich właśnie ulicznych budkach” mówi mi Gillis. Frytkowa twórczość 80-letniego Belga przynosi już pierwsze, oczekiwane rezultaty. W ciągu ostatnich kilkunastu lat upadłość w Belgii ogłosiło bowiem ponad 3000 smażalni. Frytkowy malarz część z nich utrwalił  na swoich obrazach i pomimo tego, że uliczne budki z fast foode'em również odczuwają kryzys gospodarczy, to Gilisowi  nie brakuje weny , bo złocisty przysmak w Belgii wciąż smaży  ponad 5000 "fritkot" , w których malarz szuka nie tylko natchnienia. „Gdy odwiedzam smażalnie, którą chcę namalować, zawsze najpierw próbuję jej frytek, żeby nie utrwalić lokalu, w którym bynajmniej wcale nie smakują one najlepiej” – wyznaje Gillis.
   Malownicze fritkoty przysporzyły już belgijskiemu artyście międzynarodowej sławy. Jego warsztat odwiedziły stacje telewizyjne z całego świata, a  kilka dzieł zakupiły belgijskie i niemieckie muzea. Niezbędne do malowania frytek żółte akwarele Gillis  kupuje jednak ze swojej emerytury. Malowanie budek z frytkami to jego hobby, które może kiedyś docenią pokolenia. Na razie trudno uwierzyć jednak, że w kraju, w którym każdego roku na frytki przeznacza się ponad 3 mld kilogramów ziemniaków, o popularnych smażalniach będzie można dowiedzieć się jedynie z obrazów Gillisa.


                                                                                   "Frituur", © Gillis Houben



                              



Belgian Frites' Art ...

   Known in Belgium as „friture” or „fritkot”, small bars selling french fries have been the main subject of the paintings of Belgian artist’s Gillis Houben for some 20 years now. In his “atelier” one can see over a hundred of paintings, all showing the french fries kiosks. “It is a part of our tradition, our folklore, that’s why I decided to immortalize it on my pictures, so that future generations will be able to see that in XX and XXI century in Belgium people were buying fries in small street kiosks” – explains Gillis. In fact, this very goal of his art has already been partly achieved as over the last few years now some 3000 fritkots in Belgium disappeared, but some of them exist on Gillis’ paintings. The artist is sad about it but don’t worry to lose his muse totally, as some 5000 street bars are still selling French fries in Belgium and Gillis does not only look for inspiration when visiting them. “ When I go to see a new fritkot to paint I always try the frites they sell there first, because I don’t want to paint the bar who can not fry good frites” – he says.
   Thanks to his original idea and professionally painted fritkots Gillis has already become famous around the world, with over 20 TV stations visiting his atelier. Few of his paintings were also bought by Belgian and German museums. However, the indispensable to paint frites yellow water-colours,  the fritkot artist buys with the money from his pension. Painting the french fries is only his hobby, that may one day be appreciated by the future generations. So far however, it is difficult to believe that in the country where the frites are made from some 3 bln kilos of potatoes every year, one day you will only be able to learn about the fritkots from Gillis’ pictures.

 

Wednesday, September 4, 2013

Fuszerka w Brukseli...



   Z mrowiskiem unijnych biurowców Bruksela, widziana z góry, zasługuje na miano stolicy Europy. Na ziemi  ten status można  jednak łatwo podważyć.  Niezależnie od tego czy na rondo Schuman’a, przy którym mieszczą się unijne instytucje, dojeżdża się samochodem, pociągiem czy metrem, na zwiedzających, często dyplomatów i przywódców państw, czeka ten sam, przerażający widok: „jak po wojnie”, celnie i  krótko podsumowuje dziennikarz Radia Wolna Europa, Rikard Jozwiak. Stację metra w samym „sercu Europy” belgijscy budowlańcy naprawiają w swoim charakterystycznym tempie, dlatego remont trwa już ponad kilkanaście miesięcy. Dlatego ci unijni urzędnicy, którzy wyjeżdżając na wakacje mieli nadzieję, że po urlopie zastaną odnowioną europejską dzielnicę, grubo się pomylili. Choć część z nich do chaosu w Brukseli zdążyła się już przyzwyczaić : „To normalne, w końcu jesteśmy w Belgii - mówi mi Corenlius, pracownik unijnych instytucji z Danii i od razu przytacza swoją własna anegdotę: „niedawno przed moim domem zbudowano nową drogę, a potem firma telekomunikacyjna wykopała w świeżutko wylanym asfalcie dziury, żeby zainstalować swoje kable. Ale tu taka logika nikogo nie dziwi”.
   Brukselska fuszerka frustruje jednak coraz większą liczbę mieszkających tu obcokrajowców, zwłaszcza tych z północy Europy, przyzwyczajonych do życia według zasady „Ordnung muss sein”. Z trudem trzymający nerwy na uwięzi europejscy, jakby nie było, dyplomaci, swoje żale i skargi anonimowo wylewają na coraz to nowych stronach internetowych, stworzonych właśnie w tym celu. Prowadzone przez David’a Helbich’a facebookowe konto „Belgian Solutions” ma już ponad 6000 fanów. Jeszcze bardziej sarkastyczną stronę „Things people in Brussels dont say” („O czym nie mówi się w Brukseli”), którą stworzył irlandzki dyplomata, śledzi i komentuje ponad 10000 osób. Wyśmiewające belgijski bałagan portale prześcigają się w publikacjach zdjęć i komentarzy na temat tego, co „Belg potrafi”. I jak się okazuje, potrafi wiele...Na portalach obejrzeć można zdjęcia przedstawiające wystające z budynków i zwisające nad ulicami kable i wtyczki elektryczne z niezdemontowanych świątecznych dekoracji, zamurowane drzwi wejściowe, do których wciąż prowadzą nierozebrane przy okazji schody, albo wykluczające się komunikaty drogowe, mówiące o różnych godzinach dozwolonego parkowania (po niderlandzku do 14.30, po francusku do 15.00).
   Materiału jest wystarczająco dużo by opublikować książkę, co autor „Belgian Solutions” zamierza zrobić już w październiku. Najpierw czeka go jednak żmudna selekcja brukselskich absurdów, bo jak się okazuje, drogowcy, architekci i budowlańcy w Belgii od lat, a nawet wieków stawiają na pozbawione logiki i symetrii, za to twórcze i łatwe rozwiązania. By się o tym przekonać, wystarczy przyjrzeć się dokładnie elewacjom brukselskiego ratusza pochodzącego z XV wieku. Jak głosi legenda, nieudolny architekt sprzed sześciu wieków miał z powodu swojej niesymetrycznej budowli popełnić samobójstwo...
   Współcześni  autorzy wykluczających się znaków drogowych, albo przystanku Dinant/Cesear de Pape o dwóch zupełnie innych nazwach i ławce zawieszonej na dwóch różnych wysokościach, swoją niechlujnie wykonaną pracą zupełnie się nie przejmują. A Belgowie, na czające się na każdym kroku absurdalne rozwiązania, już dawno przestali zwracać uwagę. Zapytana na przystanku o dwóch nazwach mieszkanka Brukseli odpowiada mi, że „nigdy nie zauważyła odmiennych nazw, ale jej to nie przeszkadza”. Pasażerka metra, która przy mnie odczytuje komunikat, że „w związku z pracami remontowymi, by dostać się na jeden koniec Brukseli, trzeba wziąć metro w przeciwnym kierunku” spokojnie odpowiada mi, że „to belgijskie rozwiązania, tu tak już jest i wszyscy zdążyli się przyzwyczaić”.  W kraju, w którym mówi się trzema językami, niepotrzebne komplikowanie pełnej absurdów rzeczywistości, może faktycznie nie powinno dziwić. „Rozwinęliśmy w sobie zdolność do śmiania się z samych siebie i zapewniania się, że nie warto się denerwować, bo wszystko jakoś się ułoży” - tak belgijskie pobłażanie bałaganowi tłumaczy Jean Michel Wael, dziekan socjologii na brukselskim uniwersytecie, który na co dzień zbiera piłkarskie szaliki...
   Do spartaczonych robót drogowych i nigdy niekończących się remontów w Belgii przyzwyczaili się niestety również belgijscy politycy. Dlatego radna, odpowiedzialna za budynki publiczne w Brukseli, Karine Lalieux tłumaczy mi z uśmiechem na ustach: „Belgia to mały kraj i mały naród, dlatego Belgom takie rzeczy nie przeszkadzają, choć  inne narody, które mają większe mniemanie o sobie pewnie by się na nie oburzały”. Może taka reakcja innych nacji jest jednak pod tym względem jak bardziej normalna i zrozumiała, zwłaszcza, że to w Brukseli powstają wyśrubowane unijne przepisy do walki z nieładem w europejskich stolicach. Unijnymi standardami Bruksela rzadko się jednak przejmuje, a chyba powinna, bo  jest w końcu wizytówką Europy.



                                                                        "Belgian Solutions", ©David Helbich



      
      



Brussels’ mess…

   With hundreds of EU buildings Brussels seen from the sky deserves to be called the EU’s capital..but on the ground, one can easily question this status. It doesn’t matter if you get to Schuman roundabout, where all the EU institutions are placed, by car, train or metro, to see “the post war landscape” as it sums up the correspondent of Radio ‘Free Europe” Rikard Jozwiak. The metro station in the centre of EU quarter is being renovated for over a year now as the Belgian renovation teams don’t like to hurry…Hence, the eurocrats who leaving for holidays this summer were hoping to come back to finally “repaired Brussels”, were one more time mistaken. (Un)fortunately some of them, who live here long enough, have already become used to Brussels chaos and nothing surprise them anymore here. Cornelius, EU worker from Denmark who I met at Schuman  roundabout says “this is very normal, it is Belgium”- and he quickly adds a recent anecdote from his life in Brussels: “ they have build a new road in front of my house recently, the roadmen first put a brand new road, and after few days telecommunication company arrived and dogged a hole in it to put cables, but here no one is surprised with such a logic” .
   However, mess in Brussels frustrates more and more foreigners who live here, especially the ones who come from the northern part of the continent and are used to the rule that “Ordnung muss sein”. Diplomats who can no more stand the Brussels’ botch are turning to special web-sites and portals where they can anonymously complain or simply laugh at what they call “Belgian solutions”. The facebook account called exactly that “Belgian solution”, run by a German artists David Helbich is already followed by over 6000 people, although its author explains that he himself finds absurds in Brussels very creative and often beautiful. “It is art in its way, not everyone could be able to solve problems like the Belgian do, sometimes in a very artistic manner”.
Even more ironic site, called “Things that People in Brussels don’t Say”, created by an Irish diplomat has over 10.000 followers. Few times per day both web- sites are publishing photos showing funny, stupid and chaotic solutions to everyday problems of life in Brussels.
Sites followers then comment and laugh at cables and electric plugs left over from Christmas decorations still hanging over the streets and building in the middle of summer. One of the most popular photos show the stairs leading to nowhere as they were left like that after builders bricked up the doors of the building or a picture of road signs which say in French language that parking is only allowed till 14.00 but in Dutch language that it is actually allowed till 14.30.
   In fact there are so many pictures and stories already showed and commented that the author of “Belgian solutions” is publishing a book with all the material gathered so far in October this year. At the moment  he faces a big challenge of selecting the funniest situations and objects found in Brussels. It is a big job indeed as the roadmen, architects and builders in Belgium not only throughout the years but throughout the whole centuries, were choosing creative and easy rather than practical and esthetic solutions. It is enough to look at the XV century City Hall of Brussels and its asymmetrical elevations to find out the Belgian tendency in construction sector. According to the legend, after founding out his mistake, six centuries ago, the architect responsible for the asymmetrical city hall committed suicide.
   Present day authors of Belgian chaos, such as for example a bus stop with two completely different names (Dinant/Cesear de Pape) and a bench put up at two totally different heights, don’t care about the hash they make of their job. And Belgians citizens stopped to noticed the botch, present all over them. A Belgian woman stopped by me on a famous bus stop says “It’s the first time I see that in fact this bus stop has two different names, but it doesn’t bother me, in Belgium there are many things like that”. A metro passenger caught by me studying the  advice given to travelers, that has no sense, reads out the non-logical communicate with patience “due to the works in metro, in order to go to one site of Brussels, passengers are advised to take the metro in the opposite direction”. She then shrugs her shoulders and tells me: “it is like that in Belgium, you just need to accept it”.
All in all, in the country where 3 languages are spoken, maybe this is the way to live as the reality is being unnecessarily complicated at every step of one’s life here. “We have developed a special ability to laugh at ourselves and ensure each other that everything will be fine, that it is no point to get nervous as everything will be sorted somehow” – explains me Jean Michel Wael, dean of Sociology Department at Universite Libre de Bruxelles, himself a big fan of soccer, with hundreds of football scarves filling up his university office…
   Unfortunately the botch and mess stopped to surprise or frustrate the Belgian politicians too. Brussels councilor, responsible for public propriety, Karine Lalieux explains me: “we are only a small nation that’s way Belgians are not bothered about it, although other big nations who think highly about themselves would probably make a big fuss because of it”.
Maybe the citizens of other countries who work and live here, using the infrastructure and paying for it a lot of money, could actually expect better living conditions. Especially as it is here, in Brussels when all the strict European rules and laws are created to fight with the mess in European capitals. However, Brussels itself don’t care about EU standards much, and it should because  it is not only known as a capital of Belgium,  but also as a capital and visiting card of Europe.